Są takie dni w roku, kiedy droga przestaje być drogą, a zaczyna przypominać loterię. Święta. Długie weekendy. Powroty do domu. Nagle na autostrady i ekspresówki wyjeżdżają ci, których przez resztę roku tam nie ma. I nie — to nie jest obraza. To obserwacja, której nie da się nie zauważyć, jeśli zawodowo spędza się życie za kółkiem.
Każdy się spieszy. Każdy „tylko na chwilę”. Każdy jedzie zmęczony, z głową już przy stole, a nie na drodze. I wtedy zaczyna się to, co widać co roku: nerwowe manewry, jazda na zderzaku, nagłe hamowania, chaos. Droga świąteczna ma swoje prawa i jednym z nich jest to, że błąd kosztuje tu znacznie więcej niż zwykle.
Dziś największym problemem nie jest nawet prędkość. Jest nim rozproszenie. Smartfon, który nie potrafi poczekać. Pasażer, który przewija rolki i koniecznie chce coś pokazać kierowcy. Jedno spojrzenie, jedna chwila nieuwagi. A pobocze nie jest puste. Stoi tam czyjeś auto. Czasem ktoś właśnie szuka trójkąta w bagażniku pełnym świątecznych toreb.
I wtedy zaczyna się nerwowe szukanie. Trójkąt gdzieś pod torbami. Kamizelki „chyba były”. Gaśnica nie wiadomo gdzie. Minuty lecą, a samochody pędzą obok. Każda kolejna chwila na poboczu to loteria. Zwłaszcza w świątecznym ruchu, kiedy wielu kierowców jedzie zmęczonych, myślami już przy stole.
Dlatego trójkąt to nie jest formalność „do odhaczenia”. Warto pamiętać, żeby ustawić go w odpowiedniej odległości, nawet wtedy, gdy wydaje się, że „przecież wszyscy widzą”(na autostradzie i drodze ekspresowej trójkąt ostrzegawczy należy ustawić 100 metrów za pojazdem, na jezdni lub poboczu, odpowiednio do miejsca postoju, aby zapewnić widoczność dla szybko poruszających się pojazdów). Bo jeśli ktoś jednak nie zauważy – najpierw uderzy w trójkąt. I jest szansa, że się odbije, wyhamuje, zareaguje. Prosta matematyka. Rzecz, którą nieraz widać na europejskich drogach i która potrafi zrobić ogromną różnicę.
Podstawowe rzeczy muszą być pod ręką. Trójkąt, kamizelki, gaśnica. I jeszcze jedno – powerbank rozruchowy. Czasem wystarczy, żeby silnik zakręcił tylko raz. Nie po to, żeby jechać dalej. Po to, żeby zjechać w bezpieczniejsze miejsce. Kilkanaście metrów potrafi zrobić różnicę większą niż tysiąc dobrych chęci.
Najgorsze jednak są dzieci. Widok zepsutego auta i dzieci siedzących na tylnych siedzeniach to coś, co zawsze ściska w żołądku. Rozumiem stres, rozumiem nerwy, ale tu nie ma miejsca na kompromisy. Kamizelki, wszyscy wysiadają, za barierki. Auto stojące na poboczu nie jest schronieniem. Jest celem.
Kilka dni temu po sieci krążyło nagranie z autostrady A1. Co kilka kilometrów powywracane osobówki. Nie w rowach, ale daleko dalej – na pasach zieleni, przy ogrodzeniach. A prędkość w połączeniu z nieuwagą rzadko kończy się dobrze. To był obrazek świątecznych powrotów w pigułce. Brutalny, ale prawdziwy.
I właśnie dlatego świąteczna droga jest bezlitosna. Nie interesuje jej, że ktoś czeka. Że to już „ostatnie kilometry”. Droga nie zna litości ani wyrozumiałości. Zna tylko konsekwencje.
Święta są po to, żeby wrócić do domu. W komplecie. Całą rodziną.
Nie po to, żeby ktoś inny wracał tylko we wspomnieniach.
Kabina, kawa i coś, co oderwie myśli od tachografu – jeśli tu zaglądasz, to wiesz, o co chodzi.
Masz ochotę dorzucić się na kawę za ten wpis albo po prostu doceniasz to, co robię? Będzie mi miło – w trasie każda kawa smakuje lepiej 😉☕
Jeśli nie chcesz przegapić kolejne wpisy — zasubskrybuj bloga. Formularz znajdziesz na dole strony.
Szerokości, przyczepności i spokojnych kilometrów! 🚛💨
Zostaw komentarz