Zima w transporcie wraca zawsze w ten sam sposób: najpierw pierwsze opady, potem oblodzone dachy, a kilka dni później – nagłówki o bryle lodu, która przebiła szybę, uderzyła w motocyklistę albo spadła komuś pod koła. Co roku mówi się o tym samym, tylko rozwiązania systemowe nie nadążają. Rampy na MOP-ach to krok w dobrą stronę, ale nadal są wyjątkiem, a nie standardem. A problem nie znika…
W branży panuje przekonanie, że wszystko zrzuca się na kierowcę. Formalnie to on ponosi odpowiedzialność, jeśli z dachu naczepy spadnie lód i narazi innych na niebezpieczeństwo. Ta odpowiedzialność jest realna: może skończyć się mandatem, zatrzymaniem dowodu, sprawą sądową, a w skrajnych przypadkach nawet zarzutem sprowadzenia zagrożenia w ruchu lądowym. A jednocześnie ten sam kierowca nie ma do dyspozycji narzędzi, żeby lód bezpiecznie usunąć.
W teorii wystarczyłoby wejść na dach naczepy i zrzucić śnieg. W praktyce to praca na wysokości – wymagająca zabezpieczeń i badań, których kierowca nie potrzebuje do prowadzenia zestawu. Absurd polega na tym, że człowiek może prowadzić 40-tonowy pojazd, ale formalnie nie ma „uprawnień”, aby stanąć na własnym dachu i oczyścić go z lodu. Na parkingu nikt nie dostarczy uprzęży ani punktu asekuracji, na naczepie nie ma gdzie się przypiąć, a wejście na śliską zapadającą się plandekę czy blachę w temperaturze -10°C to proszenie się o kalectwo. Kierowcy, którzy próbowali, bardzo często mówią wprost: robi to się raz – i nigdy więcej.
Niektórzy próbują radzić sobie drabinami. Problem w tym, że drabinami 3-4 metry nad ziemią, na lodzie, bez zabezpieczeń, często na ciemnym parkingu, po kilkunastu godzinach jazdy. Kto naprawdę stał zimą na naczepie, ten wie, że nie utrzymuje się tam równowagi – nawet na czworaka. Kto tylko patrzy z boku, widzi „lenistwo kierowców”. Ten sam ktoś nie bierze jednak pod uwagę, że spadnięcie z wysokości kończy się wózkiem inwalidzkim, ewentualnie śmiercią a nie mandatem.
Brak infrastruktury to druga strona medalu. Kierowcy pytają, dlaczego rampy są głównie na MOP-ach, i do tego niewielu, a nie w miejscach, gdzie rzeczywiście stoją ciężarówki: w centrach logistycznych, na bazach firm, przy stacjach paliw, w hubach przeładunkowych. Przy halach, gdzie codziennie odprawia się dziesiątki TIR-ów, na końcu placu można by postawić proste rusztowanie albo rampę do odśnieżania. Zamiast tego jest zielony trawnik „dla wyglądu”, kosze na psie odchody, miejsca dla osobówek… wszystkiego pełno, tylko infrastruktury dla transportu brak…
Kierowcy, którzy wjeżdżają na zaśnieżone place, często słyszą tylko jedno: „Odśnieżyć”. Nie dostają żadnego narzędzia, żadnego miejsca, żadnego wsparcia. Policja przy kontroli potrafi sprawdzić dach naczepy rozkładanym drągiem z lustrem – więc skoro da się to sprawdzić, to dlaczego nie da się tego bezpiecznie usunąć? W wielu krajach jest prosto: rampa, zjazd, zrzucasz śnieg, jedziesz dalej. W Polsce – nagonka na kierowców, a infrastruktura w praktyce nie istnieje, a właściwie raczkuje o czym pisałem TUTAJ.
Zimą często pojawia się też druga warstwa problemu: społeczne niezrozumienie. Część komentujących – głównie spoza branży – traktuje kierowców jak potencjalnych przestępców, którzy „robią to z lenistwa”. Padają hasła o „usiłowaniu zabójstwa”, „bandytach drogowych”, „powinni siedzieć”. To argumenty z wygodnego fotela, od ludzi, którzy kupują w dyskontach produkty przywiezione 40-tonowym zestawem, ale nie mają pojęcia, jak wygląda noc na parkingu pod Berlinem, w pogodzie, która zamienia dach naczepy w taflę lodu.
Nie chodzi o to, że kierowcy „mają to gdzieś”. Większość wie, jaki to problem. Wie, że spadająca bryła może zrobić komuś krzywdę. Ale wiedzą też jedno: nie można chronić innych kosztem własnego zdrowia lub życia. Odpowiedzialność powinna być rozłożona: kierowca – tak, bo to jego pojazd; właściciel firmy – tak, bo to jego narzędzia pracy; zarządca parkingu, magazynu, MOP-u – również, bo to on posiada miejsce i możliwości techniczne. Dopiero wtedy można wymagać. Dziś wymaga się tylko od jednego – od kierowcy.
W efekcie mamy klasyczną sytuację: spadnie lód – kierowca dostaje mandat. Spadnie kierowca – nie dostaje nikt. Problem wraca każdej zimy, jak bumerang. Mamy dopiero budowane rampy na niewielu MOP-ach, ale transport to nie tylko autostrada. To bazy, załadunki, rozładunki, terminale, parki logistyczne, parkingi prywatne. Bez inwestycji w te miejsca problem będzie dalej zamiatany pod dywan, a każdy kierowca będzie traktowany jak potencjalny winny, choć nie ma narzędzi, żeby być odpowiedzialnym.
Słyszymy często „jak się nie podoba, to zmień pracę”. Transport nie działa w ten sposób. Gdyby wszyscy, którym się „nie podoba”, zjechali z tras, nikt nie miałby czym zapełnić sklepów, fabryk, magazynów. Tysiące polskich kierowców robi codziennie to, czego inni nawet nie widzą – i robią to pomimo przepisów, które wykluczają się nawzajem. Obowiązek odśnieżenia naczepy istnieje. Zakaz wchodzenia na naczepę też istnieje. Brak infrastruktury istnieje. Prawo, rozsądek i rzeczywistość – każdy idzie w inną stronę.
Jeśli mamy mówić o bezpieczeństwie, trzeba przestać mówić tylko o mandatach. Potrzebne są rampy, platformy, punkty techniczne, obowiązkowe rozwiązania w bazach i centrach logistycznych. Nie kolejne kartki A4 z pouczeniami przy wjeździe i nie kontrole, podczas których ktoś z lusterkiem stwierdzi, że „to kierowca jest winny”.
W Polsce kierowca może dostać mandat już za sam fakt, że pojazd nie został odpowiednio przygotowany do jazdy. Art. 97 Kodeksu wykroczeń pozwala ukarać od 20 do 500 zł za brak odśnieżenia naczepy, nawet jeśli lód jeszcze nie spadł. Gdy dojdzie do realnego zagrożenia – spada bryła, uszkadza szybę, ktoś musi hamować – wchodzi w grę art. 86 KW i widełki rosną do nawet 5000 zł. Punkty karne pojawiają się dopiero przy kolizji lub ofiarach, a wtedy kierowca wchodzi w reżim Kodeksu karnego, nie wykroczeń. I tu kończą się memy z Facebooka, a zaczynają realne wyroki.
W transporcie nie ma czasu na „lenistwo”. Kierowcy nie siedzą z kawą w cieplutkim biurze – stoją na parkingach po 12 godzin, często w minusowej temperaturze, a naczepa zamienia się w lodową taflę. Tymczasem w internecie roi się od pseudo-ekspertów, którzy z kanapy tłumaczą, że „kierowcy mają to gdzieś” i „robią to specjalnie”. Problem w tym, że zamiast narzekań mamy zero rozwiązań systemowych. Inwestycje GDDKiA przy dziesiątkach tysięcy ciężarówek dziennie to kropla w morzu – wyglądają dobrze w komunikacie prasowym, ale kierowcy na trasie nadal zostają z tym sami.
Dopóki infrastruktura będzie na poziomie zera, a kierowca będzie jedynym winnym – problem będzie wracał co roku. Jeśli czytasz ten tekst, to temat Cię dotyczy. Jak według Ciebie powinno to wyglądać w Polsce? Rampy, punkty odśnieżania, obowiązkowe rozwiązania w centrach logistycznych? Kto powinien wziąć za to odpowiedzialność? Daj znać w komentarzu.
Kabina, kawa i coś, co oderwie myśli od tachografu – jeśli tu zaglądasz, to wiesz, o co chodzi.
Masz ochotę dorzucić się na kawę za ten wpis albo po prostu doceniasz to, co robię? Będzie mi miło – w trasie każda kawa smakuje lepiej 😉☕
Jeśli nie chcesz przegapić kolejne wpisy — zasubskrybuj bloga. Formularz znajdziesz na dole strony.
Szerokości, przyczepności i spokojnych kilometrów! 🚛💨
Kurde Rafi pojechałeś konkretnie z tematem, pozdro z Madrytu mordo 😃